NIEODKRYTA EUROPA, czyli Hoffmanowa na Bałkanach, maj/czerwiec 2015
Fot: Ewa Nizińska, Halina Roszkowska, prof. Włodzimierz Mędrzecki
Uczniowie Hoffmanowej wybrali się na kolejną wyprawę na Półwysep Bałkański. Przejechali autokarem około 4 600 kilometrów, odwiedzili trzy kraje, Serbię, Bułgarię i Macedonię, a co zobaczyli, opisali w reportażu. Towarzyszyły im p. prof. Ewa Nizińska, Halina Roszkowska i Karolina Wolszczak, pilot – p. Bartek Jarnutowski oraz p. prof. Włodzimierz Mędrzecki z Polskiej Akademii Nauk.
Dzień pierwszy i drugi (piątek, sobota)
Ruszyliśmy z Warszawy dnia pierwszego, w piątek, około godziny osiemnastej. Przejazd do pierwszego punktu wycieczki trwał około 18 godzin i był niewiarygodnie męczący. W autokarze bywało różnie: albo zbyt zimno, albo, pod samym kocem – już zdecydowanie za gorąco. Lecz jedno pozostało niezmienne - było zawsze duszno. Hoffmaniacy zasypiali jak popadnie, zastygając w najróżniejszych pozycjach:
a. w przejściu między siedzeniami,
b. z nogami wyciągniętymi ku górze,
c. owinięci niczym boa dusiciel, wokół swojego najbliższego towarzysza.
Kto tego nie widział na własne oczy, nie potrafi sobie wyobrazić, jak śmieszny był to widok.
Naszymi kierowcami byli pan Tadeusz i jego zmiennik - pan Zbyszek. Można ich scharakteryzować krótko – byli niezawodni, sprawni i sympatyczni.
Około godziny 11.00 dojechaliśmy do pierwszej miejscowości, którą mieliśmy zwiedzać, był to Nowy Sad w Serbii. Wyszliśmy na spacer, podczas którego rozprostowaliśmy nieco nogi i obejrzeliśmy najważniejsze obiekty w mieście. W Serbii przywitała nas piękna pogoda (czytaj: niewiarygodny upał) przez co szybko poczuliśmy bałkański klimat. Po zobaczeniu twierdzy Petrovaradin oraz ratusza i pałacu biskupów znajdujących się na starym mieście, dostaliśmy trochę czasu wolnego.
O godzinie 12.00 spacer dobiegł końca i znaleźliśmy się z powrotem w autokarze i pojechaliśmy w kierunku Belgradu. Większość podróży przespaliśmy, wykorzystując każdą okazję na dodatkowe minuty snu. W końcu dojechaliśmy do hostelu, gdzie zaplanowany był nasz pierwszy nocleg. Gdy tylko uporałam się z przeciągnięciem walizki przez przejście podziemne (co wcale nie było takie proste) postanowiłam wziąć kąpiel po długiej podróży. Niestety w pokoju nie zastałam łazienki. Zlokalizowałam ją, gdy zobaczyłam kolejkę koleżanek wychodzącą na korytarz.
Później przyszedł czas na najbardziej wyczekiwany punkt programu – obiad. Najpierw dostaliśmy sałatę w zestawie z białym pieczywem. Nikt z nas nie wiedział jak się do tego nietypowego połączenia zabrać. Z daniem głównym problemu nie mieliśmy (po podróży, byliśmy wyjątkowo głodni). Po obiadokolacji udaliśmy się na spacer po Belgradzie. Nikt nie przypuszczał, że wrócimy z niego dopiero około godziny 21.00. Spacer był wymagający, ale wart zachodu. Stolica Serbii okazała się być pięknym miastem z wieloma zabytkami i ciekawą historią. Zwiedziliśmy twierdzę Kalemegdan, wokół której rozciągał się zadbany park, a z niego zobaczyliśmy zapierający dech w piersiach widok na połączenie rzek – Sawy i Dunaju. Jak cudowne było uczucie, gdy położyliśmy się na trawie przy powoli chowającym się za widnokręgiem słońcu. W takiej atmosferze przyjemnie było wysłuchać kolejnych referatów przygotowanych przez uczniów, opowieści Pana Profesora, usiłującego wytłumaczyć wszelkie zawiłości historyczne regionu oraz Pana Pilota, skupiającego się na współczesności Bałkanów. Ciekawostki dotyczące serbskich drużyn piłki nożnej wciągnęły nawet najbardziej zmęczonych. Później przeszliśmy na starówkę, gdzie otrzymaliśmy dodatkowy czas wolny. Z dużą przyjemnością i pysznymi lodami w ręku spacerowaliśmy po uliczkach Belgradu i obserwowaliśmy tamtejszych mieszkańców. Liczni artyści wystawiający swoje dzieła, uliczni grajkowie nadawali starówce wyjątkowy charakter.
Powrót do hostelu zajął nam kolejną godzinę. Z ciekawości sprawdziliśmy z przyjaciółmi pokonany przez nas dystans – 15 kilometrów! Dla osób, które do „sportowców” nie należą, mogło to stanowić prawdziwe wyzwanie. Wszyscy jednak okazaliśmy się być dzielni i z satysfakcją wróciliśmy do swoich pokojów, nadrabiać w łóżkach brak snu.
Weronika Wilkowska
Dzień trzeci (niedziela)
Trzeciego dnia wyprawy, po pierwszej przespanej w belgradzkim hostelu nocy i zorganizowanym wspólnie śniadaniu, wyruszyliśmy do twierdzy Golubac. Zajechaliśmy na miejsce o godzinie 10.30 i już z okien autokaru mogliśmy podziwiać pięknie położony na wysokiej skale nad Dunajem zamek, który niestety był opleciony rusztowaniami. Trwające prace konserwacyjne uniemożliwiły nam dokładniejsze zwiedzenie fortecy, jednak mimo narastającego upału nie odmówiliśmy sobie spaceru po malowniczej okolicy.
U podnóża murów zamku obejrzeliśmy tablicę upamiętniającą polskiego rycerza – Zawiszę Czarnego. Wydrążonymi w skale tunelami przeszliśmy na drugą stronę twierdzy. Tam, na brzegu Dunaju, wśród głośnego kumkania żab, wysłuchaliśmy referatu o historii okolicznych terenów i samej fortecy.
Kolejnym etapem wyprawy był Bełogradczik. Podróż tego dnia była strasznie męcząca. Palące słońce, ciasny autokar i długi postój na granicy serbsko-bułgarskiej sprawiły, że gdy już dojechaliśmy do celu i znaleźliśmy przyjemny cień, ciężko było się komukolwiek ruszyć. Jednak jak się później okazało, warto było zdobyć się na ten wysiłek - twierdza Kaleto w Bełogradcziku okazała się jednym z najpiękniejszych miejsc, jakie uczestnicy naszej wycieczki mogli kiedykolwiek widzieć. Fantazyjne kształty czerwonych skał są wprost nie do opisania. Już dolny poziom twierdzy wprawiał niektórych w zachwyt, ale to co zobaczyliśmy po wejściu na samą górę przerosło nasze oczekiwania. W zakamarkach skalnych labiryntów rosły stare, powyginane drzewa, a na kamieniach wylegiwały się jaszczurki łapiące promienie zachodzącego słońca. Przed nami odsłaniały się coraz to piękniejsze widoki, Ponad tym wszystkim górowała piękna panorama pasma górskiego Stara Płanina. Nie obyło się oczywiście bez zdjęć, wszyscy chcieli uwiecznić te widoki i siebie na ich tle. Kiedy już schodziliśmy na parking, gdzie czekał pan Tadeusz z naszym autokarem, dowiedzieliśmy się, że byliśmy tego dnia ostatnimi zwiedzającymi, niewiele brakowało, a twierdza zostałaby zamknięta tuż przed naszymi nosami. Już siedząc w autokarze, podczas podróży na następny nocleg, usłyszeliśmy miejscowe legendy o tych niezwykłych skałach.
Do Wielkiego Tyrnowa dotarliśmy niedługo przed północą. Nocleg był przewidziany w malowniczym zakątku starego miasteczka, w kilku niedużych kamieniczkach.
Wojciech Klimek
Dzień czwarty (poniedziałek)
Ten dzień zaczeliśmy od zwiedzania Wielkiego Tyrnowa położonego w północno-centralnej Bułgarii. Znaczna część miasta składa się z małych, dotkniętych zębem czasu domów z malowniczymi ogródkami porośniętymi winoroślą. Przechodziliśmy wąskimi ulicami, gdzie bruk rozjeżdża się we wszystkich kierunkach, aby utrudnić poruszanie się mieszkańcom i turystom. Górzyste położenie miasteczka dało nam się we znaki i zmuszało nas do nie lada wysiłku, w palącym słońcu pokonywaliśmy jeden pagórek za drugim, zmęczeni ciągłym marszem i upałem. Po dotarciu do zamku na wzgórzu Carewec wdrapaliśmy się na sam szczyt i tam wreszcie mogliśmy odetchnąć w oryginalnej cerkwi, pokrytej wewnątrz zupełnie współczesnymi malowidłami.
Następnie udaliśmy się na Samowodską charsziję, gdzie mieliśmy możliwość kupna pamiątek i rękodzieł regionu, a w czasie wolnym dla spragnionych jedzenia czekały restauracje z bardzo konkurencyjnymi cenami.
Po wspólnej obiadokolacji udaliśmy się do Płowdiw na południu kraju. Po zakwaterowaniu w sympatycznym hostelu położonym w samym centrum starówki wybraliśmy się jeszcze na wieczorny spacer na pobliskie wzgórze Nebet Tepe, a potem, zmęczeni całym dniem, udaliśmy się na spoczynek.
Rafał Rusak 1E
Dzień piąty (wtorek)
Płowdiw, godzina 6:00. Słychać pierwszy dźwięk budzika. Wszyscy leniwie wstają i szykują się do dalszej podróży. Pierwszy punkt programu (i chyba najważniejszy) – śniadanie. Charakterystyczne menu tego wyjazdu: chleb z nutellą lub dżemem. Pyszne! Każdy grzecznie po sobie sprząta i wyruszamy na dalszą wyprawę. Spacer po Płowdiwie rozpoczynamy od obejrzenia cerkwi i zabudowań z okresu odrodzenia bułgarskiego. Po wysłuchaniu naszego pilota Bartka idziemy w kierunku centrum miasta, po drodze mijając duży, przykuwający uwagę napis "Plovdiv 2019" (właśnie w tym roku Płowdiw zostanie Europejską Stolicą Kultury). Przy okazji zachodzimy do ruin rzymskiego miasta, oglądamy pozostałości pięknych kolumn i budynków i podziwiamy dawną świetność Imperium Rzymskiego. Możemy sobie wyobrazić jak wspaniałe i tętniące życiem było kiedyś to miasto (oczywiście potrzeba do tego dość bujnej wyobraźni). Nieco dalej znajdują się ruiny agory, które niestety dla ochrony przykryto folią – atrakcja turystyczna przypomina dużą piaskownicę.
Zmierzając w stronę meczetu Dżumaja Dżamija, zatrzymujemy się jeszcze przy pozostałościach amfiteatru znajdującego się na jednym z głównych placów miasta. Współcześnie został on na nowo zagospodarowany. Wczorajszego wieczoru byliśmy świadkami jak zgromadzeni na starożytnych stopniach miejscowi z przejęciem oglądali na dużym rozstawionym ekranie nowe odcinki serialu „Gra o tron”. Po zwiedzeniu meczetu dostajemy ponad godzinę czasu wolnego. Pilot polecił nam zobaczenie bazaru znajdującego się na końcu ulicy. Każdy marzy o zjedzeniu jakichś świeżych owoców, więc pośpiesznie tam wyruszamy. Lecz gdy dochodzimy na miejsce, czujemy się trochę rozczarowani. Naszym oczom ukazują się spore baraki, po brzegi wypełnione tanimi podróbkami najbardziej ekskluzywnych marek.
Zmęczeni ciągłym słońcem i wysoką temperaturą jesteśmy zmuszeni zadowolić się schowanymi w cieniu miejscowymi kawiarniami.
Teraz pozostaje nam tylko powrót do hotelu i przeniesienie bagaży do autokaru, bo czeka nas następny punkt naszej wycieczki. Wydawałoby się, że transport naszych walizek wyposażonych w kółka to nic trudnego, jednak położony na pagórkowatym terenie Płowdiw, z uliczkami wyłożonymi nieregularnym, kamiennym brukiem, stanowi dla nas potężne wyzwanie. Zmęczeni po trudnej przeprawie odpoczywamy w autokarze jadąc do położonego w górach Riła Monasteru Rilskiego. Stojąc przed cerkwią słuchamy referatu jednej z koleżanek oraz wyjaśnień Pana Profesora, które pomagają nam zorientować się w architekturze, sztuce, ale też elementach liturgii prawosławnej. Ta pięknie zdobiona cerkiew dostarcza nam wielu niezapomnianych wrażeń.
Około 16:30 wyruszamy do Bańska, bułgarskiego centrum zimowych sportów, w którym mamy zarezerwowany kolejny nocleg. Właściciele ośrodka przyjmują nas niezwykle gościnnie. Pomagają nawet zanieść bagaże do pokoi, które są bardzo schludnie i ładnie urządzone. Ale nic nie przebije widoku z okien naszych apartamentów: zielone góry Piryn wznoszące się nad pomarańczowymi dachami tutejszych domków. Zjadamy obiadokolację, a chętni mają jeszcze okazję przejść się do pobliskiego sklepu. I tak kończy się piąty dzień naszego bałkańskiego wyjazdu.
Urszula Majcher
Dzień szósty (środa)
Szóstego dnia wycieczki, po noclegu w górskim miasteczku Bańsko, przejeżdżamy granicę macedońską. Po pokonaniu kolejnych kilometrów krętych i wąskich dróg, zatrzymujemy się w miejscowości Stobi, aby obejrzeć antyczne ruiny. W niemiłosiernym upale podziwiamy amfiteatr i niesamowite, oryginalne starożytne mozaiki. Wizerunek przedstawionego na jednej z nich pawia widoczny jest na macedońskim 10 denarowym banknocie.
Później pan Tadeusz wiezie nas do miejscowości Bitoli. Tam przez większość czasu myślimy tylko o tym, żeby nie stracić portfela. Miasto zachwyca nas meczetami, łaźniami i wieżą zegarową, która niezwykłą trwałość ma zawdzięczać tysiącom jaj, które wbito do zaprawy murarskiej. Po chwili wolnego czasu jemy obiadokolację i wracamy do autokaru. W końcu docieramy do mety owego dnia – miejscowości Ochryda położonej malowniczo nad jeziorem. Ponieważ jest jużż późny wieczór, więc tuż po rozdzieleniu pokoi idziemy spać.
Ignacy Górecki
Dzień siódmy (czwartek)
Siódmy dzień naszej bałkańskiej eskapady rozpoczęliśmy typowo, od skromnego śniadania, podczas posiłku dowiedzieliśmy się jednak, że ten dzień będzie inny niż wszystkie nasze dotychczasowe wyprawy, nie będziemy musieli gnieść się godzinami w autokarze! Ta myśl wprawiła wszystkich w dobry nastrój. Po zaspokojeniu głodu przy pomocy niezastąpionych kanapek z nutellą, wybraliśmy się do twierdzy cara Samuela. Widok na jezioro otoczone wzgórzami zapierał dech w piersiach. Po wysłuchaniu historii tego miejsca oraz zrobieniu artystycznych zdjęć wybraliśmy się do kolejnego miejsca. Podczas wędrówki do katedry św. Zofii napawaliśmy się pięknem miasta, małe białe domki z zaparkowanymi obok starymi samochodami, to było niesamowite!
Po obejrzeniu katedry pojechaliśmy autokarem pod teren klasztoru św. Nauma, a dalej pieszo - urokliwą ścieżką. W okolicach klasztoru przebywało dużo pawi, które chętnie pozowały nam do zdjęć. Wewnątrz podziwialiśmy rzeźbę św. Nauma wykonaną przy pomocy piły mechanicznej! Nie mogliśmy sobie wyobrazić, jak można wykonać takie arcydzieło przy pomocy narzędzia znanego ze swej niewielkiej precyzji, jednak zdjęcia przedstawiające proces rzeźbienia przekonały nas o autentyczności tej informacji.
Następnie dostaliśmy odrobinę czasu wolnego, niektórzy zjedli lody, inni oddali się dokładniejszemu zwiedzaniu klasztoru, a my stwierdziliśmy, że najlepszym wyjściem będzie zjedzenie czegoś smacznego. Rozsiedliśmy się w jednej z okolicznych restauracji i zamówiliśmy posiłek. W oddali widać było burzowe chmury, ale nie przejęliśmy się nimi za bardzo. Po kilku minutach rozpętała się jednak burza, a gwałtowny deszcz dokładnie wszystkich zmoczył. Po dokończeniu posiłku udaliśmy się do autokaru i pojechaliśmy na drugi obiad, składający się ze znanych nam już wysokobiałkowych oraz wysokotłuszczowych dań kuchni bałkańskiej.
Po powrocie do Ochrydy mogliśmy zwiedzać miasto na własną rękę, my wybraliśmy się na małą wycieczkę brzegiem jeziora, zakończoną wizytą w lodziarni. Po drodze posiadacze łodzi oferowali nam różnorakie rejsy po jeziorze, asertywnie im jednak odmawialiśmy wiedząc, że za parę godzin sami będziemy płynąć podobnym okrętem. Po czasie wolnym wsiedliśmy na statek, aby przeżyć imprezę owocową. Gdy jedliśmy jabłka, czereśnie oraz truskawki nagle na pokład weszli tancerze zapraszając nas do wspólnej zabawy. Chętnie przyłączyliśmy się, jednak co dobre, szybko się kończy i już po godzinie musieliśmy iść dalej. Odwiedziliśmy cerkiew Jana Teologa, z której teraz roztaczał się przepiękny widok na Ochrydę nocą. Po krótkim wieczornym spacerze po mieście wróciliśmy do hostelu i padnięci położyliśmy się spać.
Gustaw Kempa
Dzień ósmy (piątek)
Drogi pamiętniku, pobudka przed piątą rano nie brzmi jak zapowiedź dnia idealnego. Chwilę po szóstej ruszamy z Ochrydy w kierunku miasta Skopje, oglądając jeszcze po drodze niezwykły, kolorowy meczet w Tetovie.
Po czterogodzinnej jeździe, 10 km od Skopje, opuszczamy autokar, aby z przewodnikiem (który, swoją drogą, bardzo ciekawie i głośno opowiadał o zwiedzanych miejscach) powędrować pod górę drogą wzdłuż górskiej rzeki. Gdy minęliśmy niewielką zaporę znaleźliśmy się nad wodą otoczoną malowniczymi urwiskami skalnymi. Był to kanion „Matka”, jedna z większych atrakcji turystycznych Macedonii. Można nim wędrować pieszo wykutą w pionowych skałach dróżką. Można też popłynąć łodziami lub kajakami. Obok cerkwi znajdowała się przystań, a w niej czekały na nas małe, dwunastoosobowe łódki i miejscowi przewodnicy. Założyliśmy kapoki i ruszyliśmy w drogę.
Nie potrafię opisać uczuć, jakie mnie ogarnęły na ten widok. Czegoś takiego na żywo jeszcze nie widziałam. Warstwa mgły unosząca się nad krystalicznie czystym lustrem wody, otoczonym wysokimi, skalistymi górami sprawiła, że zaniemówiłam. Po trzydziestu minutach podziwiania widoków łódki zacumowano przy metalowych schodkach. Cała grupa powędrowała w górę, a ja zaplątałam się w kilka pajęczyn i po cichu postanowiłam sobie, że ostatni raz idę jako pierwsza! W końcu dotarliśmy do celu - przed nami znajdowało się wejście do zimnej, mrocznej jaskini, w której swoje siedliska miały nietoperze. Poza ich licznymi gniazdami było tam mnóstwo stalagmitów i stalaktytów przypominających najróżniejsze formy, a także podziemne jezioro. Z góry co jakiś czas spadały na nas zimne krople wody, co dodatkowo nadawało jaskini niepowtarzalny klimat.
Po zwiedzeniu jaskini wróciliśmy do łódek i popłynęliśmy tą samą drogą do przystani, a następnie wsiedliśmy do autokaru i pojechaliśmy do stolicy Macedonii - Skopje. Odwiedziliśmy tam Starówkę, łaźnię Daut - Paszy, kamienne mosty, meczet Mustafa - Paszy i tradycyjny muzułmański bazar. Byliśmy także w cerkwi św. Spasa, gdzie mogliśmy podziwiać misternie rzeźbiony w drzewie orzechowym ikonostas. Kamiennym mostem przeszliśmy nad Vardarem – okolica przypomina plac budowy, a na nim stają coraz to nowsze i większe pomniki.
Po obiedzie, o godzinie 16:00, wsiedliśmy z powrotem do autokaru i z jednym krótkim postojem dojechaliśmy do Belgradu. Była godzina pierwsza w nocy.
Mimo długiego i męczącego dnia utwierdziłam się w przekonaniu, że Macedonia to jeden z najpiękniejszych krajów Europy.
Agata Wójcik
Dzień dziewiąty (sobota)
Moj kochany pamiętniczku, dzisiejszy dzień kończy całą wycieczkę po Bałkanach. Z jednej strony jest mi szkoda, że to koniec, bo przeżyłem tu wiele wspaniałych chwil i poznałem ciekawych hoffmaniaków, z drugiej strony jednak jestem juz trochę zmęczony tym ciągłym jeżdzeniem autokarem. Mam też świadomość, że wielkimi krokami zbliża się koniec roku szkolnego, został nam tylko tydzień do wystawienia ocen rocznych i przeczuwam, że trzeba się będzie jeszcze nieźle napracować...
Ten ostatni dzień był jednym z najbardziej wymagających i najcięższych z całego wyjazdu. Po wczorajszej, blisko sześciogodzinnej jeździe autokarem, w hotelu znaleźliśmy się około 1:30 w nocy. Następnego dnia, tuż po śniadaniu, czyli około 10:00, znowu, tym razem po raz ostatni, schodziliśmy z bagażami do autokaru. Od domu dzieliło nas zaledwie siedemnaście godzin i około 1040 km do przejechania, co mogło oznaczać tylko jedno - makabryczny wysiłek kierowców i naszą walkę z nic nie robieniem i zmęczeniem. Niektórzy czytali książki, inni przygotowywali się na wyzwania czekające ich w przyszłym tygodniu w szkole, a jeszcze inni spali. Ja należałem do tych pierwszych, gdyż moja Pani od polskiego na ostatni tydzień szkoły zapowiedziała nam przerabianie "Potopu". Ponieważ nie należę do osób, które lubią zostawiać wszystko na ostatnią chwilę, stwierdziłem, że wielogodzinna jazda będzie fantastyczną okazją do zapoznania się z tym dziełem. Dzięki temu droga nie była dla mnie aż tak męcząca, jak mi się na początku wydawało. Częste postoje pozwoliły nam się jeszcze trochę nacieszyć bałkańskim słońcem. Było wspaniale!
Najbardziej jednak z tego dnia zapamiętam ostatnią atrakcję wycieczki: przejażdżkę po Budapeszcie zakończoną postojem w samym sercu miasta, nad Dunajem, na przeciwko monumentalnego budynku węgierskiego parlamentu. Po tej krótkiej wizycie śmiało mogę stwierdzić, że Budapeszt należy do najpiękniejszych stolic Europy.
Bartosz Ćwintal