CUDZE CHWALICIE, SWOJEGO NIE ZNACIE, marzec 2015
Tekst i zdjęcia: Martyna Pustoszkin
Do Muzeum Narodowego dotarliśmy przed czasem. Jak zwykle, wewnątrz witają nas białe, antyczne rzeźby. Są też kłębiące się, szurające tłumy – nie widziałam takich od wystawy Gierymskiego i domyślam się, gdzie się skierują.
Faktycznie. Niemal wszyscy goście idą w stronę wystawy Olgi Boznańskiej. Malarka dotąd słabo znana w Polsce. Czy to się zmieniło? Zobaczymy. Nie pozostajemy w tyle. Przed wejściem – całościenny plakat. Malarka, nawet po śmierci jak cerber pilnuje swoich prac. Zresztą, zważywszy na to, ile kosztowało ubezpieczenie obrazów, nie zdziwiłabym się, gdybyśmy faktycznie spotkali owego piekielnego psa w środku.
Tymczasem, kiedy my czekamy aż Jędrzej przybiegnie z biletami , przytoczę czytelnikowi kilka ciekawych faktów z życia Boznańskiej. Ja już wiem, nie wypada być skąpym. A więc (nie zaczyna się od „a więc”!): mało, kto wie, że Olga miała rodzeństwo. Siostrę i to nie byle jaką , bo jak ona uzdolnioną artystycznie. Także, podobnie jak Boznańska, była osobą chorobliwie nieśmiałą, co - inaczej niż u siostry malarki – było znaczą ą przeszkodą w jej karierze. Dlaczego? Ponieważ jej domeną była muzyka. To też miało związek z jej późniejszym samobójstwem. Sama Olga wychowywała się w bardzo nowoczesnej rodzinie – ojciec był wiedeńskim inżynierem, matka – Francuzką i nauczycielką rysunku. To od niej Olga pobierała pierwsze lekcje. Mimo że jako kobieta, nie mogła uczyć się na oficjalnej uczelni, już w wieku 30 lat zaproponowano jej katedrę na ASP. Jednak znacznie bardziej doceniono ją za granicą, w Krakowie się nie podobała. Nic dziwnego, że propozycję odrzuciła. Co jeszcze? W swoich czasach była uznawana za wyjątkowo niezależną, ponieważ w znacznym stopniu zrezygnowała, z życia towarzyskiego, dla sztuki. Nie założyła też rodziny, chociaż jeden z adoratorów czekał na nią latami, a inny – ochrzcił się, aby zdobyć jej względy. Efekty są jednak faktycznie rozbrajające – jak dotąd odnaleziono ok. osiemset prac tej autorki. A to jeszcze nie wszystko!
Podczas zwiedzania mieliśmy jednak okazję zobaczyć tylko – bagatela - jakieś pięć pokoi. Najbardziej widowiskowe prace, ulokowano z przodu, aby już na początku wywołać na odbiorcach wrażenie. No i właściwie udało się. Mnie chyba najbardziej przypadł do gustu jej sztandarowy psychologizm, który w malarstwie wyjątkowo lubię. Żeby nie było mało – Boznańska łączy go z wyjątkowo oryginalnym sposobem obrazowania: podobnie jak impresjoniści stosuje rozmyte, swobodne plamy, ale inaczej niż oni, docenia też gamę szarości. Człowiek nie jest dla niej elementem krajobrazu (jak u Renoira), ale głównym obiektem zainteresowania. Olga, podobnie jak renesansowi twórcy, maluje nakładając wiele, częściowo transparentnych warstw. Dzięki temu, podobnie jak Albert Durer (lub taki powiedzmy Da Vinci), otrzymuje efekt jasnej, świetlistej skóry. Inaczej jednak od swoich poprzedników, stosując tę metodę, pozwala wydobywać się, pozornie przypadkowym warstwom. Tutaj – fragmenty szkicu, tam – podmalówki. Wydaje się, część jej prac, to takie malarskie, rozmazane dagerotypy. Kolor przykleił się cienką warstwą do płótna – zaraz spłynie. To samo często wyrażają oczy portretowanych przez nią postaci. Ciemne, bardziej prawdziwe niż reszta obrazu, wystraszone. Dziewczynka z Chryzantemami chyba już wie, że umarła. W przeszłości, niektórzy twierdzili, że uwiecznienie człowieka - jak w Dorianie Grayu – zabiera mu część duszy. Nic dziwnego, że wyglądając z obrazu, wydaje się taka przerażona.
Jeśli macie ochotę wybrać się na wystawę – zdecydowanie polecam. Ekspozycja kończy się 2 maja. Bez względu na to, czy będziecie jeszcze gorączkowo powtarzać do matury, czy się relaksować z pudełkiem ciasteczek w dłoni – wizyta w galerii, to wyjątkowo przyjemne urozmaicenie wolnego czasu. Pójdźcie. Naprawdę warto.