ZACHĘTA - PÓŁ ŻARTEM, PÓŁ SERIO , marzec 2015
Tekst: M. Pustoszkin
Zdjęcia: M. Pustoszkin, M. Bożek, M. Krzyżanek
Klasa III fu znów wybiera się na zabawę. Tym razem za cel wzięliśmy sobie Zachętę i trwającą tam wystawę pod tytułem Postęp i higiena. Jak łatwo się domyślić, rzecz nie będzie dotyczyła promocji produktów czystości. Wiemy, że posłuchamy i pooglądamy o eugenice. Dobrze. Chętnie. Ale dopiero za chwilę. Tymczasem jedziemy pomrukującym autobusem. Koleżanka nasłuchuje zmiany biegów kierowcy, których nawet nie zauważyłam. O! Kontroler biletów, kanarem powszechnie zwany. Wygrzebujemy z bezdennych torebek dokumenty, kiedy widzę, ze jedna z naszych towarzyszek wybiegła z autobusu. Spryciula, po raz kolejny uniknęła złapania. Na miejsce dociera przed nami.

Szatnia Zachęty, jeśli ktoś z Was jeszcze nie wie, jest cała obłożona lustrami. Jak dzieci, podchodzimy do kątów i robimy sobie portrety wielkokrotne. Że tylko Witkacy może? A kto bogatemu zabroni? Kiedy ostatnio byłam na dole, jeszcze trwał remont, więc teraz, przez moment wydaje mi się, że mamy nieco więcej korytarzy. I schodów. Schody podwójne, schody sobowtóry… Wygląda to naprawdę widowiskowo. Ale skoro już jesteśmy, należałoby wreszcie przejść do rzeczy.

Na miejscu pomnika Juliusza Cezara, z rozpostartymi w papieskim geście rękoma stoi szklany posąg człowieka, z widocznymi, szczegółowo odwzorowanymi wnętrznościami. Bardzo ładny. Obecnie robią takie wyłącznie w dwóch miejscach na świecie a ten jest z Drezna. Sądzę jednak, że znacznie przekracza budżet przeciętnego Polaka, więc raczej nie postawicie go w domu.

Przed rozpoczęciem zwiedzania dostajemy niewielkie, zielone karteczki, aby w grupach zapisać swoje skojarzenia z tytułem wystawy. Uczniowie przechodzą do pierwszej z sal, a my, Drogi Czytelniku do drugiej połowy reportażu – tej nieco bardziej poważnej. Ekspozycja jest podzielona na dwie części. Po prawej, nazizm. Z lewej – prace związane z socjalizmem: obszerne i oszklone mapy, czarno-białe zdjęcia z mocnym kontrastem i przesuniętym horyzontem, które sprawiają, że oglądający czuje się częścią ich tłumu. Jest też kolaż złożony z ciał ludzi, przypominających trybiki w ruchu. Jak mówi, kuratorka wystawy, Anda Rottenberg, to maszyna obu systemów. Jest w niej standaryzacja, jest odczłowieczenie jest przeniesienie odpowiedzialności. Zimbardo byłby dumny.

Przechodzimy na drugą stronę, a potem do kolejnej sali, mijając kadry z Leni Riefenstahl i przystojnych, idealnie nordyckich młodzieńców. Teraz spacerujemy po części eugenicznej. Bogu dzięki nie ma żadnych drastycznych scen, to raczej przedstawienie ideologiczne. Przyglądamy się zestawieniom różnych oczu i rysów twarzy. Z jasnej przestronnej sal wyglądałoby to prawie niewinnie. Gdybyśmy nie znali historii, rzecz jasna. Od opowieści o cygance, malującej portrety ofiar doktora Mengele, swoich współbraci, powinien przechodzić dreszcz. Ale jakoś mnie to nie dziwi. Zawsze byliśmy tak obrzydliwie… ludźmi. I jest to tak przykre, że nie wiem, czy bym uwierzyła, gdybym sama zobaczyła. Teraz jest to realniejsze.

Wychodzimy do następnej części ekspozycji. Coś na poprawę humoru? Wedle życzenia: głowy frenologiczne. Część osób z mojej klasy nie wiedziało, co oznacza to ostatnie słowo i kiedy pani Rottenberg je wymówiła, mieli dość speszone miny. Próbowała nas przekonać, że służyły do wróżenia, ale i tak wiem, że najbardziej chodziło kojarzenie udanych małżeństw: Ooo! Panie Jasiński, ma pan znacznie rozwinięty wzgórek Neptuna! Idealnie nada się Pan dla naszej Klary!; …Poza tym, młode panny musiały jakoś wzbogacić swoje matrymonialne CV, gdy – wiadomo - na rynku kryzys. Wśród mrowia artystek i humanistek, grających na fortepianie i recytujących książki, osoba zajmująca się tak poważną dziedziną na pewno osiągnie sukces!

W kolejnych pokojach napotkaliśmy jeszcze wiele wyjątkowo interesujących prac. Wiszące na ścianach i z pewnością od nas większe kolaże z pancerzy żuków – dość wesoło fosforyzujący sprzeciw dotyczący kolonializmu; pustą, pozbawioną panny młodej suknię ślubną, podłączoną do dozowników sztucznej krwi – żeby pamiętać, że to sam fenotyp bez człowieka jest pustą skorupą. Podłużne, obszerne pudło ze sklejki, pachnące sklepami Ikeii, chyba po to, żeby zobaczyć jak czuje się transportowany mebel, lub zwierzę. Człowiek traktowany jak rzecz. Pod koniec dostaliśmy – po raz kolejny – karteczki. Tym razem wymownie czerwone. Chyba autorka wystawy spodziewała się po nas jakichś nowych, odmiennych skojarzeń. Ja dodałam tylko bydło. Podczas oglądania, poza wyjątkowo miłymi przeżyciami estetycznymi, wystawa nie wywarła na mnie szczególnego wrażenia. Dzisiaj mnie trochę smuci. Tylko troszeczkę, bo to żadna nowość, a to uczucie nie jest niczym budującym. Nigdy nie byłam jedną z tych utopistów, pragnących zmieniać przyjęty porządek, lub naturę człowieka. Nie mam najmniejszej ochoty. Dziękuję, postoję.

2008 - 2017 Copyright @ IX Liceum Ogólnokształcące im. K. Hoffmanowej. Stronę realizuje Halina Roszkowska