DOM JÓZEFA MEHOFFERA, październik 2014
Tekst i zdjęcia: Sylwia Szerszeń

Minęło południe dwudziestego ósmego września i jesienne, choć wciąż dosyć ostre słońce rozlało promienie na krakowskie ulice. Wrześniowy Kraków emanował swym czarem zaklętym w starych budynkach i wysokich drzewach. Ten sam czar doprowadził nas do Domu Józefa Mehoffera, dla niewprawnego oka niepozornego z zewnątrz miejsca, położonego przy ulicy Krupniczej. Odkąd jednak otwarły się przed nami mosiężne drzwi i weszliśmy do zaciemnionego korytarza, znaleźliśmy się także w innej rzeczywistości.
Chyba cały Kraków może poszczycić się niepowtarzalnym klimatem, ale Dom Mehoffera to zupełnie inny rodzaj magii. Rozeszliśmy się. Każdy z nas mógł samodzielnie zanurzyć się w tym świecie.
Dom jest częścią Muzeum Narodowego w Krakowie, chociaż klimatem znacząco odbiega od powszechnie znanego kanonu muzeum. Skrzypiąca pod nogami drewniana podłoga, pierwsze dzieła sztuki i zabytkowe meble, a wszystko zastygłe, jakby przed stu laty, wprost na wyciągnięcie ręki – tak wita nas muzeum na samym początku. Łatwo można było odnieść wrażenie, że człowiek cofnął się w czasie i oddycha tym samym powietrzem, co sam Stanisław Wyspiański, który urodził się tutaj w drugiej połowie XIX wieku. Promienie słońca wpadały do domu przez wielkie okna, rozświetlając śnieżnobiałe firany. W słonecznym blasku lśniły także ozłacane ramy tudzież rzeźby, bardzo liczne z resztą w całym „Pałacu pod Szyszkami”.
Wraz z każdym kolejnym krokiem, coraz bardziej oddalało się od XXI-wiecznego Krakowa i jednocześnie coraz bardziej zapadało w ten piękny, stary świat, od którego oderwać mogła (choć tylko na chwilę) stąpająca lekko pani ochroniarz w stroju mocno kontrastującym z wnętrzem domu. Przechodząc z pokoju do pokoju, co rusz natykało się na szkice. Przypatrując się im, przed oczy aż cisnął się widok ręki samego Mehoffera dopracowującej właśnie piękne, duże oko, czy smukłą kolumnę.   I widząc twórcę przy pracy, wewnątrz pytało się cicho, co też mógł mieć na myśli w tej jednej, danej chwili.
Jasny korytarz poprowadził nas na piętro, gdzie kameralna atmosfera starodawnego domu ostatecznie przezwyciężyła tą muzealną, z wyjątkiem jednego pomieszczenia, które było tylko częściowo dostępne dla zwiedzających. Można zaś było tam zobaczyć piękną sztukę zainspirowaną orientalizmem. Po drodze, w niezwykłej ciszy, mijaliśmy kolejne obrazy, tajemnicze lustra, a nawet fotografie rodziny; czasem wyglądaliśmy z okien i wtedy po raz pierwszy ujrzałam także Ogród Mehoffera.
Ogród był ostatnim punktem trasy. Zwiedzanie samego domu ukończyłam jako jedna z ostatnich. Pożegnawszy więc witraże, salony, jadalnie, udałam się ku rozsłonecznionej, zielonej przestrzeni. Żwir chrzęścił pod nogami, a ciepły wiatr muskał twarz. Patrząc na zielone liście drzew i krzewów, a także ostatnie róże i odpoczywających tudzież popijających pachnącą kawę zwiedzających, trudno byłoby nie zgodzić się z tym, że w Ogrodzie zatrzymało się odchodzące już lato. Spędziłam w ogrodzie ostatnie minuty i były to jedne z najpiękniejszych minut z całego dnia. Cóż, a potem? Potem przyszło ostateczne zakończenie. Wyszliśmy z ogrodów, z Domu Józefa Mehoffera. Lecz… czy tylko mi się zdawało, czy Kraków stał się jeszcze bardziej magiczny?


2008 - 2017 Copyright @ IX Liceum Ogólnokształcące im. K. Hoffmanowej. Stronę realizuje Halina Roszkowska